Zaplanowaliśmy najdłuższe jak do tej pory wakacje. Nie wiemy czy kiedykolwiek będziemy mieli jeszcze tyle czasu i tego drugiego.

Wyruszyliśmy 30 czerwca 2014

  Tutaj nasze miejsca postojowe:  https://www.google.com/maps/d/edit?mid=zwe336nDKXiQ.kWQlVRrYPGsk

 

 


 

Zależało nam aby dojechać na wieczorny mecz Niemcy-Algeria do kuzynki

od Uli, która mieszka w Karben pod Frankfurtem. Pogoda była w kratkę ale przyjemnie się jechało, pierwszy postój w Niemczech.

 


 

 

Dotarliśmy do rodzinki, gdzie czekała na nas pyszna kolacja i piwko na mecz.

Z oczywistych względów spaliśmy w swoim kamperku, czego  rodzinka nie kamperowa nie

rozumie, że tak jest dla nas wygodniej

 

 


 

 

 

Rano wyruszaliśmy do Paryża, najdroższa autostrada świata, czego wcześniej nie wiedziałem.

Zapłaciłem 53Euro a potem jeszcze przeszło 10 za krótki odcinek.

W Paryżu jazda przez centrum nie była zbyt przyjemna, skuterki się tak wciskają na trzeciego,

że przy wyprzedzaniu ocierają się o bok kampera, by przed samym lusterkiem zrobić unik.

Miałem ochotę trzymać wyciągnięty nóż przez szybę aby tak nie podjeżdżali ale Ula się nie zgodziła.

Dotarliśmy na kemping w lasku bolońskim, gdzie od razu natrafiliśmy na studentkę z Polski, która ustawiała kamperki


Wieczorkiem poszliśmy zobaczyć życie w bardzo romantycznej dzielnicy Paryża po drugiej stronie

Sekwany gdzie zakupiliśmy winko na wieczorek


Rano z pod kempingu odjeżdża Autobus do najbliższej stacji Metra czyli Porte Mailot.

Wchodząc do metra podeszliśmy do mapki metra, chociaż miałem ją też w komórce, przy kasach była troszkę kolejka

a do nas podszedł taki miły Pan z przypiętym identyfikatorem paryskiego metra i powiedział, że

dla nas najtaniej będzie kupić bilet jednodniowy, taki rodzinny i że pomoże nam go kupić w automacie.

Podeszliśmy do automatu on przy nas wstukał, ile dzieci ile dorosłych i wyskoczyło podsumowanie ponad 30 Euro, chciałem, włożyć

 pieniądze a On wprowadził swoją kartę i wziął ode mnie 30Euro. Przeszliśmy przez bramkę i pojechaliśmy pod Wieże Eifla

 

Pieszo przeszliśmy do kaplicy cudownego medalika przy Rue de Bac gdzie Katarzyna Laboure 7 listopada 1830 doznała objawienia maryjnego.

Okazało się, że było zamknięte i mamy 2 godziny czasu do otwarcia. Postanowiliśmy podjechać metrem do Katedry Notre Dame

Wchodzimy do Metra, wkładam bileciki a bramki się nie otwierają. Poprosiłem ochronę o pomoc, i ten mi coś po francusku, (nic nie rozumiem),

że to nie te bilety. Parę sekund później pojawiła się Pani z Polski, która wytłumaczyła mi, że to bilety na jednorazowy przejazd i to najtańsze dla dzieci.

 Byłem wściekły i powiedziałem rodzinie, że chodzimy po Paryżu pieszo. Nie miałem pojęcia jak on to zrobił i podszedłem do takiego samego automatu.

Mówię do Uli zrobię tak samo jak ten gość i wstukałem wszystko co potrzebne, wyskoczyła taka sama cena, ale nie nacisnąłem Enter tylko anuluj

bo już nie chciałem wydawać kasy na to metro a ten oszust pewnie te bilety miał ukryte w dłoni i też w ostatniej chwili nacisnął anuluj.

Spacerek po Paryżu będziemy pamiętać do końca życia, zrobiliśmy chyba z 15km. Ale jak dzieci jęczały, że nie chce im się chodzić to znów

 spotkaliśmy Polkę, która mieszka w Paryżu od 20 lat i opowiedziała historię jak z filmu. Przyjechała do Paryża z jednym frankiem,

bo miała ją odebrać ciocia i dalej pokierować. Tak się nie stało, zaczynała od zera, pracowała od sprzątaczki aż do księgowej i dziś

 ma się dobrze, więc dzieci zrozumiały, że nic złego nas nie spotkało i spacerek im nie zaszkodzi.

Wróciliśmy się do Katarzyny, potem poszliśmy Rue de Bac do Sekwany, kierując się na Notre Dame.

A może pożyczyć motorek na zwiedzanie Paryża?

 


 Droga powrotna w stronę wieży Eifla, po drodzę mijając Louvre. i potem w stronę lasku bolońskiego, dobrze, że miałem w komórce

 Maps with my, bo przeszliśmy takimi dróżkami, których nie ma w normalnej nawigacji.

 


Paryż nie miał być naszym ważnym punktem, dlatego nie miałem zbyt nieczystego sumienia, że byliśmy tak krótko, na pewno tu przyjedziemy na dłużej i w innym czasie.

Następnego dnia wyruszaliśmy na Południe na Orlean aby jechać drogą wzdłuż Loary. Po drodze mijaliśmy przepiękne miejsca, które tu na forum już nie raz były opisywane.

 Od tego czasu zaczęły się problemy z kontrolką ładowania. Jeżeli na ciepłym silniku odpalałem to nie gasła kontrolka ładowania i nie można było włączyć lodówki.

 Po ostygnięciu silnika tak się już nie działo, nie wiem co to jest.


Na nocleg zatrzymaliśmy u Martina, punkt ten jako darmowy znalazłem na campercontact.

Facet jest niesamowity, zna kilka języków, których sam się uczy z książek. Mieszka sam, ale znany jest ze swoich win.

 W zasadzie to udostępnia darmowe miejsce przed domem, ale jak zapytałem czy dla bezpieczeństwa możemy wjechać

na jego podwórko, to był bardzo zadowolony i tylko pytał o której godzinie ma rano otworzyć bramę.

 Kamperek stał w bardzo bliskim sąsiedztwie romantycznego traktora :-)

Z gospodarzem porozumiewałem się  moim słabym niemieckim i było trochę śmiesznie jak wieczorem przyszedł, puka do kampera

 i mówi mi, że mam pójść za nim. Myślałem, że go chyba źle zrozumiałem, bo mówi załóż kurtkę będzie zimno.

Myślę co on bredzi, ciepełko jak trzeba chyba 26 stopni a ja już w koszulce do spania. Poszedłem za nim bez kurtki.

Wchodzimy do takiej stodoły, do której wcześniej już zaglądałem bo nie wiedziałem gdzie on te wina robi.

 Ale ta stodoła była mała i pełno gratów, okazało się że to jest przejście do wykutych w skale winnic. Pokazał mi wszystkie labirynty

 i zaczął częstować swoimi winkami. Nigdy nie byłem w takiej winnicy, pobiegłem po Ulę, aby też zobaczyła i pokosztowała.

Potem ula zajrzała w jakąś wnękę a On poszedł za nią. Ja dopiłem lampkę ale w tym labiryncie nie mogłem ich znaleźć, przez chwilę

 miałem czarne scenariusze przed oczyma. Dotarłem do pijalni, duże pomieszczenie do degustacji i oni też tam byli.

Kupiliśmy parę butelek po okazyjnej cenie. Bardzo fajny facet, polecam wszystkim taki nocleg.

 


Rano ruszamy w dalszą drogę do Lourdes, po drodze piękne widoki,


W zasadzie mogliśmy dojechać do Lourdes, ale po co wieczorem pakować się na kemping, zjechaliśmy do Mont de Marsan.

W tym miasteczku po południu na ulicach nie spotkaliśmy żadnego człowieka, to chyba dlatego, że zaczął się weekend  a na

camperpark też wjeżdżało sie przez automat. Dzieci były zadowolone z tego odpoczynku.


Po spokojnej nocy ruszyliśmy do Lourdes, byłem zaskoczony, że w tych małych miasteczkach jest tak dużo kapliczek (blisko Lourdes? czy może

ta Francja nie jest taka zlaicyzowana jak myślałem). Na zaplanowany wcześniej kemping, chyba najbliższy do sanktuarium dotarliśmy bez problemu.

Rozłożyliśmy obóz na śniadanko i potem poszliśmy pod grotę.


 Wróciliśmy na obiadek, niektórych trzeba było umyć po spacerku.


Wieczorem wybraliśmy się na wieczorną procesję. Czuliśmy się tam wspaniale, wszystkie narodowości, każdy

 kto to przeżył to wie, że tam po prostu czuje się obecność Matki Boskiej.


W niedzielę po mszy, śląski obiad czyli rosół, kluski i rolady. Po południu pogoda się zepsuła, co nikomu nie przeszkadzało,

gdyż przed wyjazdem na rozkaz moich babeczek nagrałem na dysk chyba ze 100 odcinków "Nie igraj z aniołem",

który dziewczyny oglądały podczas jazdy. Jak nie ma gdzie uciec przed takim torturami to pozostaje się poddać ale nie

wolno się przyznać, że dałem się wciągnąć.


W poniedziałek rano jedziemy dalej, kierunek San Sebastian. Aby zobaczyć ocean polecam wszystkim zjechać do Zarautz

aby brzegiem oceanu dojechać do Zumaia gdzie postanowiliśmy po zwiedzeniu miasteczka zostać na darmowym parkingu

 dla kamperków. Na tej drodze są nawet parkingi z widokiem na ocean, co można zobaczyć na google earth.


Miasteczko Zumaia jest piękne

 

Pod wieczór wróciliśmy z zakupami i hiszpańskim winkiem do kamperka. Takie grzeczne dzieci to

tylko na zdjęciu.


Rano ruszamy do Santiago di Compostella.

Pogoda w kratkę. W pewnym momencie jechaliśmy nową autostradą, której moja nawigacja jeszcze nie miała i była taka mgła, że tylko odblaski

 drogi wyznaczały kierunek a nawigacja pokazywała biały ekran z wysokością 703m, blady strach a ja myślałem, że prowadzę samolot.

Około 18 jesteśmy na parkingu w Santiago. Doba kosztuje 12 Euro, jest woda i zrzut a parking jest strzeżony ale tylko w dzień. Idziemy do katedry.

Po wejściu do Katedry wyczuwam dziwną woń i na pewno nie jest to dym z wielkiego kadzidła. Na twarzy Antosia dziwne skupienie,

 lekko przymarszczone brwi. Nie było to coś zwykłego, co można przebrać, gdzieś w zaułku i zwiedzać dalej, to wymagało

 interwencji wanny z ciepłą wodą. Wróciliśmy do kamperka i tam opanowaliśmy sytuację. O 22,30 do kamperka nadal zaglądało

 słońce a ja dzwonie do brata w Berlinie i pytam czy on też ma taki obraz bo na moim TV Niemcy wygrywają z Brazylią 7:1

Camper park był opłacony do 12:00 więc rano poszliśmy dokończyć zwiedzanie katedry. Była ładna pogoda, po drodze można

 było posłuchać charakterystycznych dudziarzy galicyjskich, a muzyka ta ma celtyckie korzenie czyli nie ma nic wspólnego z hiszpańskim

 flamenco. Na Plaza del Obradoiro wielu pielgrzymów, którzy pokonali swoje Camino, zresztą mijaliśmy ich mnóstwo dojeżdżając do Santiago,

wyglądałem za moim kolegą z Lublińca, który też miał w tym czasie pokonać trasę północną ale jak się okazało po powrocie, był tam później.

Trochę mnie tam poniosło, wyszło ze mnie belferskie nasienie i ochrzaniłem wrzeszczących nastolatków, którzy przed katedra ściągali

 spodnie do kolan i paradowali w slipach. Szkoda, że nie znałem wtedy tej nowej metody wychowawczej "taśma na usta"  :-)

Katedra jest przepiękna, ogromna kadzielnica robi niesamowite wrażenie, oczywiście nie wolno zapomnieć o modlitwie przed grobem apostoła.





Wracamy do kamperka i jedziemy do Porto.

Kemping w Porto w dzielnicy Gaya, tani jak barszcz 11,50. Był blisko oceanu, miał nawet market, i normalne ampery w gniazdkach 230v.

 Sanitariaty trochę nie z tej epoki ale za taką cenę czego wymagać. Kabiny prysznicowe były robione na wymiar niskich Portugalczyków

 bo ja mam tylko 170cm ale cała głowa mi wystawała ponad ściankę, tak, że wszystkich sąsiadów musiałem oglądać w całej okazałości

a do damskiej części ścianę jakoś wysoką postawili. :-(


Ocean zimny, i wietrzny ale natura zadbała o turystę i można się opalać za wielkimi głazami, gdzie nie

ma wiatru i jest bardzo cieplutko. Sama dzielnica bardzo ciekawa, wzdłuż wybrzeża czysta i piękna ulica z deptakami, ścieżkami

 dla rowerów i biegaczy, kafejkami i typowo turystyczną infrastrukturą a w głębi charakterystyczne zabudowania prostych domków portugalskich.

Ula fotografowała  te domki z tymi Maryjkami na ścianach, jedna Pani wyszła z domu i chciała nam pokazać,

że w środku tez ma takie, ale nie mieliśmy na tyle odwagi aby pchać na taką inspekcję.


Po dwóch dniach, przenieśliśmy się na taki nowy kemping z basenem czyli cieplejsza wodą, był tak blisko, że nawet się nie pakowałem normalnie, tylko wszystko

wrzuciliśmy do kampera, bez składania. Dzieciakom tak się spodobało, że w końcu sam pojechałem na rowerku zobaczyć Porto. Z kempingu można

pojechać autobusem do Porto, ale na rowerkach też się da jadąc ścieżką rowerową, która biegnie wzdłuż oceanu i skręca

przy rzece Douro, przy której jest też parking dla kamperów.

\


Tak to nam się poukładało, że w Lourdes byliśmy w sobotę i niedzielę a do Fatimy też przyjechaliśmy w sobotę  i zostaliśmy na niedzielę,

która szczęśliwie przypadła na 13 lipca. Była bardzo wielka uroczystość, około 10 tysiecy osób, ale dało się znaleźć fajne miejsce na

ogromnym parkingu. W Fatimie parking jest bezpłatny, toalety też, więc harcerskimi metodami można było nabrać wodę i opróżnić kota.

Nie bardzo miałem pomysł jak sie pozbyć szarej wody, ale okazało się, że na oczach strażników inni podjeżdżają na zwykłą kratkę ściekową,

więc nie byłem gorszy. Same przeżycia duchowe w sobotę wieczorem, były dla nas naprawdę piękne. Tysiące ludzi towarzyszyło  w procesji

z figurą Matki Boskiej, śpiew we wszystkich językach a nagłośnienie znakomite. Po powrocie na parking,

zobaczyliśmy mnóstwo ludzi, którzy rozkładają namioty pomiędzy samochodami i szykują się do spania.

Miałem przygodę z przednim okienkiem alkowy, za mocno otworzyłem i całe wypadło

 z zawiasów. Na szczęście zostało mi w ręku ale Polak potrafi, przyciągnąłem kontener na śmieci, który mi służył jako podest i zamontowałem okienko.

 


Podobnie było w niedzielę po głównym nabożeństwie, całe rodziny portugalskie, od wnuczka do babci wyciągały lodówki turystyczne i gotowe obiadki.

Atmosfera na tym parkingu była nadzwyczajna, wszyscy czuliśmy się jak na wspólnej pielgrzymce.

Po obiadku postanowiliśmy przejść drogę kolan, na początku wyglądało to na żaden wyczyn, ale pod koniec kolana kleiły sie do posadzki,

a wycofać się znaczyło poddać. Przeszliśmy do końca, gdzie zorientowałem się, że inni ludzi zakupują specjalne nakolanniki na tą trasę. Pomyślałem,

 że to mięczaki, umyliśmy kolana i poszliśmy do Pingo Doce czyli prawdziwej Biedronki.  Po godzinie już wiedzieliśmy po co ludzie zakładają nakolanniki,

nieustanna pamięć naszego męczeństwa towarzyszyła nam jeszcze około tygodnia.


Po południu Fatima zaczęła się wyludniać, to my też postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Dojechaliśmy do miejscowości Portalegre

pod granica hiszpańską, gdzie zostaliśmy na nocleg na stacji benzynowej i zobaczyliśmy finał Niemcy -Argentyna.

Rano ruszyliśmy na Sewille, przez Elvas i Meridę, po drodzę przepiękne widoki. Jak Wojtek Cejrowski

zawsze zachwalał hamburgery ze swobodnego wypasu krów, to takie też widzieliśmy w Hiszpanii.

Widzieliśmy miasteczka, wioski i hacjendy, aż nas kusiło aby zjechać i zobaczyć życie na hacjendzie,

ale to nie takie proste. Trochę się stresowałem jak zobaczyłem na znakach, że droga ta jest dla pojazdów do 3m,

 bo my mamy prawie 310cm, ale przejazd był po łuku i jadąc środkiem udało się przejechać.


Dojechaliśmy do Sewilli na parking Santa Justa przy dworcu kolejowym. Była około godziny 13:00, po wyjściu z klimatyzowanego kampera,

rodzinka stwierdziła, że nie chcą zwiedzać Sewilli, dostałem rozkaz aby pokazać im miasto z samochodu.

 Dziś tego trochę żałuję, no ale cóż, ogólnie to z małymi dziećmi w dużych miastach jest najtrudniej, w Rzymie tez musiałem trochę odpuścić. Ruszyłem w  drogę.

 Długo się nie nacieszyłem widokami Sewilli bo pojawiła się druga i ostatnia w tej wyprawie nieczysta sprawa Antosia, takich awarii nie da się usunąć w czasie jazdy.

 Dojechałem do fajnego przystanku dla kamperów, dokładnie to jest salon i serwis caravaningowy  , gdzie zjedliśmy obiad, wzięliśmy prysznic na dworze,

pooglądaliśmy nowe kamperki i to wszyskto za free. (N 37.32862,  W -5.80559 )

Ruszyliśmy na centrum Malagi W końcu naszym oczom ukazało sie wymarzone morze Andaluzji. Jechaliśmy cały czas wybrzeżem aby dojechać do zaplanowanego Torre del Mar.


Pod wieczór dotarliśmy na camping o nazwie miejscowości. Camping jest położony w samym mieście, posiada basen na którym rosną banany.

Basen jest bardzo fajny bo ma osobną część dla dzieci i jest też dość duża zjeżdżalnia. Na każdym stanowisku jest woda do mycia, sanitariaty są dobre.

 Minusem jest piach na parcelach taka czarna mąka. Wszyscy mieli tam podłożone takie plandeki a my często zmiataliśmy naszą matę. Pisząc wszyscy

mam na myśli hiszpanów, bo innych narodowości to jak na lekarstwo, polaków nie było. Hiszpanie z przyczepami nie jeżdżą do Barcelony, tylko do Andaluzji

 Na tym kempingu były nawet jakieś odprawiane rytuały ludowe, i wszyscy wiedzieli o co chodzi tylko nie my. Market z normalnymi cenami był zaraz za kempingiem.

 Wieczorem, piękne spacery wzdłuż gwarnego i rozśpiewanego wybrzeża. Byliśmy na świetnym koncercie flamenco, dla mnie to była prawdziwa uczta, bo od dziecka

 uwielbiam te rytmy.  Wszędzie palmy a na nich nie ma wróbli tylko papugi, to dla nas też był niezły szok. Na kempingu w namiotach mieszkały takie

 studentki, które akurat jak byliśmy na plaży to sie musiały opalać toples obok nas, na drugi dzień zamiast plaży wybraliśmy basen, a One kurcze też tak zrobiły. :-).

 W Torre del Mar, zepsuł nam się aparat foto i potem robiłem już tylko zdjęcia kamerą albo komórką.

 


Po trzech dniach dojechaliśmy do La Marina, wypasiony kemping z Aquaparkiem. Dziewczyny szalały na zjeżdżalniach, wieczorem dyskoteki,

ogromny plac zabaw, taki, że jak mi Antoś wlazł do jednej rury, to go nie znalazłem. Nie wiedziałem, że on tam ma jakieś przejścia na inny poziom.

. Kemping ogromny, ma kilka części i sie  rozbudowuje, sanitariaty super, na plaże jest około 1km ale,

każdy gość kempingu dostaje kajdanki all inclusive co upoważnia do wejścia na Aquapark i do traktorkowego pociągu, który bez przerwy jeździ na plażę i

z powrotem. Nigdzie jeszcze nie kąpałem się w tak ciepłym morzu jak na tej właśnie plaży.


Po dwóch dniach ruszamy do Walencji na spotkanie ze świętym Graalem. Jest wiele teorii spiskowych na temat tego gdzie jest św Graal, ale ten,

który znajduje się w Walencji jest uznany przez Kościół. Mszę z jego użyciem sprawował Papież Benedykt. Wielu historyków podkreśla, że cała historia,

jak znalazł się w Walencji jest bardzo spójna i logiczna, i przewyższa faktami inne teorie, oglądałem na ten temat film dokumentalny a ostatnio ukazała się

książka "Tajemnica św. Graala". Dojechaliśmy na wcześniej zaplanowany camperpark, z którego można pieszo dojść do Katedry. Z Maps With My w

telefonie bez problemu dotarliśmy do starego miasta. To był bardzo udany spacerek, było oczywiście gorąco, ale do wytrzymania. Walencja robi wrażenie,

 zabytkowy dworzec i obok Plaza de Toros de Valencia czyli arena do walki z bykami. Po drodze mnóstwo kafejek i cukierni no to przekąsiliśmy pyszne

pieczywka z mięskiem i dotarliśmy do katedry.

Tutaj nie byłbym sobą gdybym nie wygarnął Bogu ducha winnej Pani, że to jest chore, że muszę zapłacić 25 Euro, żeby moja rodzina mogła wejść do kaplicy

 i pomodlić się. Hiszpanie powinni się wstydzić, że pobierają za podzielenie się taką radością jakiekolwiek pieniądze.  Zaprosiłem ją do Polski, gdzie za modlitwę

 w miejscach kultu nie będzie musiała płacić. To był nasz cel, więc otworzyłem ten chudy portfel i nie było Mcdonalda.

Po powrocie do kameprka, skorzystaliśmy z darmowego natrysku a dokładniej węża ogrodowego z przyjemnie chłodną wodą. Zapłaciłem 5 Euro za ten hotel i pojechaliśmy dalej.


Tak jak wcześniej wspominałem staramy się tak kombinować aby dzień kiedy długo jedziemy nie kończył się wieczornym wjazdem na kemping ale nie zawsze to jest możliwe.

 Tyle się naczytałem o niebezpiecznych dzikich postojach w Hiszpanii, że nie chciałem stać nigdzie sam.

Dotarliśmy do miejscowości Peniscola, gdzie chcieliśmy tylko przenocować na jakimś stop camper.

Sprawdziliśmy chyba 2 i dopiero na 3 nie było aż tak drogo, bo na poprzednich za noc liczyli jak za normalny dzień pobytu na kempingu..

Wcześnie rano ruszyliśmy do Torredembarra aby śniadanko zjeść już na kempingu.

Wybraliśmy kemping położony najbliżej centrum, nie był za drogi a ustawiliśmy się blisko malutkiego basenu i bardzo nam to miejsce odpowiadało.

 Byliśmy tam jedynym kamperem, wszyscy byli z przyczepami i wyglądało jakby się rozkładali na pół roku a niektóre były po prostu na stałe. Hiszpanie nie wiem

 dlaczego, bardzo się odgradzają, to znaczy skrupulatnie zastawiają dla widoku swoją parcelę. My staliśmy tak, że każdy, kto przechodził to się gapił jak w zoo.

Dla nas to było takie śmieszne, bo to inna kulturą. Jemy sobie obiadek a 2 metry obok staje dwóch facetów i nie patrzy na nas tylko pokazują na kamperka, po ich

gestach odczytałem, że dyskutują o układzie wnętrza a potem o długości markizy, w ogóle się nie krępowali. Nie chodzi oczywiście o to, że Oni

nie widzieli kampera, tylko są tacy bezpośredni i dla nich nie ma w tym nic dziwnego. Z kempingu tylnym wyjściem, wychodzi się na plażę ale nie tak od razu.

Najpierw trzeba przeżyć bliskie spotkanie 3go stopnia. Zamykamy furkę

 odwracamy się i chcemy schodzić do przejścia podziemnego pod torami kolejowymi, nagle świst i huk a przed oczami tylko czarna smuga przeleciała. To był pociąg,

który jechał 300km/h a nie jakieś przepłacone pendolino, które w moim rodzinnym mieście jedzie z prędkością roweru.

Plaża szeroka z jasnym piaskiem, po którym boso nie zrobimy ani kroku. 100metrów od kempingu ogromny Carrefour co daje możliwość dostarczenie lodów dla dzieci

 w normalnej formie, są też dobre i tanie winka. Spotkaliśmy tam Polaka, który był z żoną Hiszpanką i z dziećmi. Pracuje jako kierowca tira, jeździ głównie po Hiszpanii i

 potwierdzał, że na postojach bywa niebezpiecznie, ale głównie to kradzieże radia i drobnych sprzętów, obwiniał za to głównie obcokrajowców. Kolega mówił, że na

kempingach to możesz wszystko otwarte zostawić i nie słyszał aby kogoś okradli. Od naszego pierwszego wyjazdu do Biogradu w Chorwacji, zawsze szukamy takich kempingów

, gdzie wieczorkiem można wyjść na spacer, pochodzić po starówce, posłuchać żywej muzyki. Wcale nie jest tak łatwo o takie miejsca, często kempingi są na wielkim

zad... Torredembarra spełniło nasze oczekiwania. W niedziele na wieczornej mszy Antoś jak zwykle wchodził w każdą dziurę aż w końcu spadł z ławki i nabił sobie guza,

ale zaraz znalazła się starsza Pani, która z torebki wyciągnęła maść na stłuczenia i synek szybko zapomniał o bólu.

Piszę tak bo ludzie tam sprawiali wrażenie bardzo otwartych i pogodnych, odnosiłem wrażenie, że nie było tam zbyt wielu turystów, co jest dla mnie plusem bo

można popatrzeć na zwykłe życie mieszkańców.

Bardzo lubimy takie cieplutkie wieczorki, których u nas jak na lekarstwo. Po godz. 20:30 odczytałem sms , że w Polsce upały po 30 stopni, a ja właśnie przechodziłem

 obok wielkiego wyświetlacza na którym było 32 Celsjusza.


Po 3 dniach jedziemy do Barcelony, czyli bliziutko.

Wjeżdżamy na camping Tres Estrellas, który był już na forum opisywany. Kemping jest świetny, ma bezpośredni dostęp do plaży, duże baseny, market.

 Nam startujące samoloty nad głowami nie przeszkadzały, a latały co 2 minuty, najlepiej było je widać na plaży. Wieczorem wybrałem się na rowerku na lotnisko,

 byłem bardzo wakacyjnie ubrany i miałem tylko torebkę na kamerę, tak że wyglądałem inaczej niż reszta ludzi co wzbudziło zainteresowanie ochronny.

Wytłumaczyłem, że I am not terrorist i am tourist. i pokazali mi miejsce gdzie mogę zrobić dobre fotki. Szkoda, że zrobiło się już trochę szarawo i obraz

z kamery był mało ciekawy.  Na kempingu wykupiliśmy bileciki na BarcelonaBus.

Aby zwiedzić w ten sposób miasto trzeba dojechać komunikacją miejską z kempingu na Placa da Catalonya. W ciągu dnia i tak nie sposób zobaczyć wszystkich

przystanków tego busa. My wyszliśmy tylko w paru miejscach. Przewodnik w kilku językach ale bez polskiego. Wycieczka trwała cały dzień i dla dzieci była dość

męcząca ale zobaczyliśmy Barcelonę w pigułce. Może kiedyś tu przyjedziemy we dwoje i pozwiedzamy bez pośpiechu. Na kempingu poznaliśmy polską rodzinkę,

 która na stałe mieszka w Londynie. Oni mieszkali w Bungalowie i wieczorkiem zrobiliśmy małą imprezkę, powiedzieli, że następne wakacje wypożyczają kampera.

Zostalibyśmy tam dłużej ale ceny do tego nie zachęcały, zaplanowaliśmy powrót przez Marsylię i Włochy, i to był mały błąd bo jak się później okazało w tej części

Europy pogoda zaczęła się psuć a w Barcelonie była cały czas.


Jadąc za Gironą poczułem, że coś mnie ściąga na prawo, akurat był zajazd więc zjechałem. Okazało się, że w prawej przedniej  jest mało powietrza.

Myślałem, że złapałem kapcia a ja nie wziąłem zapasu przez te DMC tylko piankę. No to zastosowałem się do instrukcji, wcisnąłem piankę, koło się podniosło

 a po chwili, pianka zaczęła wyłazić z pod zaworu. Zadzwoniłem do ADAC i tłumaczę mój problem jak tylko potrafię, po chwili na parking podjechał kamper

z Holandii, Młody facet z kampera mówił po angielsku i niemiecku. Podszedł do mojego kampera i się przyglądał, wytłumaczyłem co się stało i akurat zadzwonili

z ADAC, więc poprosiłem Holendra aby zapytał ich czy mogą tu przyjechać, odkręcić koło, naprawić i przywieźć. Powiedział, że coś nie bardzo chcą i przyślą lawetę.

Zjedliśmy obiadek i przyjechali: Laweta i osobówka, Tłumaczyłem czy mogą zabrać tylko koło ale twierdzili, że nie. Teraz rozumiem, że chyba nie mieli takiej umowy

 z ADAC i wolą mnie lawetować, bo są pewni, że za to ADAC zapłaci. Więc się zgodziłem, do Girony zajechaliśmy w jakieś 20 minut, my w osobówce a kamperek

 na lawecie. Zajechaliśmy do takiego dużego EuroMastera, gdzie nas naprawili po za kolejnością w 20minut, zapłaciłem jakieś 20 Euro i ruszyliśmy dalej.


Od granicy francuskiej pogoda się już psuła. Prognozy wskazywały na brak poprawy, pogoda miała być na Istrii i tam postanowiliśmy pojechac.

Na nocleg zjechaliśmy do Le Barcares punkt z campercontact.

12 Euro i automat wyrabia taką kartę, którą można zasilić kwotą i potem odwiedzać camperpaki z tej sieci.

http://www.camping-car-park.com/fr. Za tą cenę mamy prąd, wifi, wodę i zrzuty, można stać 3 doby.

Po późnym śniadaniu, postanowiliśmy jechać w poszukiwaniu pogody, której we Francji nie znaleźliśmy. Wieczorem dotarliśmy

do San Remo a dokładnie do góry nad miastem. To była stacja benzynowa przy autostradzie, było kilka tirów z Polski, które miały dłuższe

 pauzowanie, więc przytuleni do polskich ciężarówek poszliśmy spać. Kierowcy tirów, to bardzo różni ludzi, jeden więcej klął niż mówił a

 drugi był z 12 letnim synem bardzo kulturalny i rozmowny. Nad ranem mogliśmy z góry podziwiać San Remo.


Przejechaliśmy przez Włochy aby wieczorem dotrzeć do Triestu. Bardzo ładne miasto, szkoda, że padało i wiało bo byśmy sobie pozwiedzali miasto a tak to tylko z samochodu.

 Ten wiatr zniechęcił nas do nocowania w porcie, gdzie jest parking przy samym morzu, jak jest pogoda to musi to być bardzo fajne miejsce. W nawigacji miałem jeszcze inne punkty.

W końcu spaliśmy "pod mostem" parking dla kamperów jest właśnie tak usytuowany, w sumie jest tam jakaś opłata, ale bramka była chyba zepsuta, bo otwierała się na fotokomórkę.

Można nabrać wodę i zrzucić co trzeba. W nocy trochę było słychać pociągi, które jeździły nad naszymi głowami ale to nie one były źródłem hałasu tylko okropne morskie ptaszyska,

 które nad ranem chyba całą setką biły się o jedną rybę. Szkoda, że nie zabrałem łuku, bo kiedyś trochę trenowałem. Na camperparku byli sami włosi a wzdłuż ulicy dojazdowej,

 stało kilka starych bardzo zaniedbanych kamperów.


 Rano chcieliśmy przejechać przez Słowenie tak aby nie płacić tej drogiej winiety za parę km autostrady. Kręciliśmy się po

 różnych dróżkach, trochę się napociłem bo nawigacja wpakowała nas w takie wąskie i kręte uliczki. Nie byłem pewny, że przejadę tą trasą.

 W pewnym momencie z zakrętu jedzie na nas autobus, Ula krzyknęła, że co teraz a ja krzyknąłem hurra, bo skoro on jedzie z naprzeciwka

 to znaczy, że ja też tędy przejadę. Zjechałem trochę na pobocze i przepuściłem autokar. Dojechaliśmy do drogi, która okazała się zamknięta i

wszystkie znaki prowadziły na autostradę. Nawet nie było gdzie kupić tej winiety, zaryzykowałem i przejechałem te parę km do najbliższego

zjazdu na Koper a tam już wskoczyłem na drogę 11 do granicy z Chorwacją. Przyjechaliśmy do Novigradu na kemping Sirena a słoneczko zaczęło się przebijać.


Kemping jest bardzo duży, przy samym morzu, przylega do kompleksu sportowego z hotelem.

W recepcji ciągle kolejka a ceny o wiele wyższe niż w Hiszpanii. Pierwszy raz byliśmy na Istrii, i nie wiem czy ten rejon jest droższy czy to

Chorwatom już odbiło. Nam się wydawało, że Tres Estrelas jest drogi, ale tu zdzierali jeszcze bardziej a nie da się porównać tych miejsc. W tym roku,

dokładnie prześledzimy cenniki bo lepiej się potem nie denerwować, przecież to wakacje. Dlatego dla odstresowania od razu pobiegłem po

upragnione Karlovacko a zarazem pierwsze piwko podczas tych wakacji. Na kempingu były fajne place zabaw dla dzieci na których Antoś mógł się

 wyszaleć. W dalszej częsci były takie wypasione Bungalowy z malutkimi basenami. Spełniał nasze kryteria, czyli wieczorkiem spacer do miasteczka i market

 też niedaleko. Plaża oczywiście kamienista, co w zasadzie od dawna ma dla nas też wiele plusów bo Antoś nie miał piasku w majtkach i wcale mu nie przeszkadzało,

że zamiast piasku ładuje do wiaderka kamyczki. Dziewczyny za to mogły pojeździć na rolkach i rowerku. Wyczuwaliśmy jednak, że to nie nasza kochana Dalmacja.


Pożegnaliśmy Chorwację i przez Węgry dotarliśmy do Dunajskiej Stredy w Słowacji. Po drodze nocleg przy węgierskiej autostradzie.

Na kempingu dla dzieci czekała niespodzianka, od naszego ostatniego pobytu, trochę się tu zmieniło, powstały duże zjeżdżalnie, pogoda była bardzo dobra.

Kto jeszcze nie zna Dunajskiej Stredy to przypominam, że to kompleks basenów termalnych i kemping jest z nimi połączony.

Od strony polskiej to chyba najbliższe takie miejsce. To był nasz ostatni punkt tych wspaniałych wakacji.

 

Odpoczynek na węgierskiej stacji paliw.

nowe zjeżdżalnie w Dunajskiej Stredzie 

Dzieci na wsi muszą potrafić krowy doić a moje muszą tankować kampera.


To już Polska, dziękujemy za uwagę.

Przejechaliśmy około 10 tys km, spaliliśmy tonę paliwa, Podróż trwała 33 dni. Było cudownie.